Żyjemy w czasach, które wymagają szczególnego wysiłku, gdy chcemy uczciwie i owocnie rozmawiać, debatować, dochodzić do prawdy, szukać wspólnie właściwych rozwiązań. Szeroko pojęte dialogowanie chyba nigdy nie było łatwe. Jednak w XXI wieku osiągnięcie porozumienia i zgody wydaje się być zadaniem arcytrudnym, a jeśli nawet ktoś ogłasza sukces negocjacyjny, to bardzo często okazuje się on później powierzchowny lub nietrwały. Wielość perspektyw, punktów widzenia, sposobów analizowania pociąga za sobą konieczność dokładnego definiowania kluczowych słów, które wypowiadamy. Okazuje się bowiem, że słowa znane i powszechnie używane bywają rozumiane bardzo różnie. Jeśli chcemy „dogadać się”, musimy przywołać konkretną definicję danego słowa, a następnie upewnić się, że nasz rozmówca rozumie je tak samo i w tym samym znaczeniu używa. Tak jest choćby z miłością, z wolnością, z równością… Na terenie polityki bardzo różne jest rozumienie jedności, nowoczesności czy również modnej ostatnio praworządności… Chrześcijanie dialogujący bardziej intensywnie (lub wręcz „zawodowo”), słyszą zatem często, że powinni swym rozmówcom – dla jasności i uniknięcia nieporozumień – przypominać bardzo dokładnie w jaki sposób uczeń Chrystusa rozumie i stosuje dane sformułowanie. Z pewnością warto mieć tego świadomość, jednakowoż nawet i takie zabiegi nie gwarantują „sukcesu”. Dzisiejsze pierwsze czytanie przypomina o Jerozolimie. Pamiętamy, że nazwa ta oznacza miasto pokoju. Nie bardzo jednak widać ów pokój, gdy weźmiemy pod lupę zarówno historię Jerozolimy jak i jej aktualną sytuację. Pielgrzymi, nawiedzający Ziemię Świętą, zauważają ten paradoks: z jednej strony przeżywają chęć skupienia się na miejscach, po których osobiście stąpał Zbawiciel, a z drugiej – widzą żołnierzy z karabinami, gotowymi do użycia… (w miejscowości, która przecież cały czas nazywa się miasto pokoju!)… Może to taki trochę gorzko – ironiczny sposób powiedzenia (przez Pana Boga), że człowiek, ograniczając się jedynie do ludzkich sposobów i środków, prawdziwego pokoju nigdy nie osiągnie…(?) W każdym razie pierwsze czytanie dziś przypomina o Jerozolimie, do której skierowana jest szczególna „oferta” – aby zamieniła szatę smutku i utrapienia na szaty chwały, które są darem Pana; aby uznała, że prawdziwa radość pochodzi od Boga i jest dostępna wraz z Jego sprawiedliwością i miłosierdziem. Wniosek, który może się tu pojawić (jeden z wielu) jest taki, że istnieje rzeczywistość doskonała, czysta, prawdziwa, „oryginalna” oraz jej wersja zafałszowana, swego rodzaju „podróba”, której jedyną cechą wspólną z oryginałem jest nazwa. Wiemy z doświadczenia, że tak niestety bywa. Jeszcze gorzej jest, gdy ktoś testuje falsyfikat i na tej podstawie opiniuje oryginał (nie trzeba już dodawać, że niesprawiedliwie…). Wobec ryzyka takich sytuacji warto uważnie rozróżniać. Warto wiedzieć, że „coś” może się tak samo nazywać, ale zawierać zupełnie inną treść (lub jakość) niż sugeruje nazwa. Jedną z takich rzeczywistości – obecną też w Ewangeliach – jest wspomniany już pokój. Z pewnością istnieje wiele definicji i sposobów pojmowania pokoju. Jednak gdyby nawet cały świat skutecznie umówił się, że ludzie będą rozumieli to pojęcie tak samo, pozostanie aktualne i ważne rozróżnienie, które podkreślił Jezus, gdy wypowiedział słowa: Pokój Mój daję wam… NIE TAK, jak daje świat… Istnieje zatem prawdziwy pokój (który jest darem Boga) oraz jego „podróbka” (lub co najwyżej namiastka).
Politycy mają usta wypełnione mowami o pokoju, ale nie uciekną od pojmowania tego pokoju w kategoriach światowych – czyli… jeśli chcesz cieszyć się pokojem, bądź gotowy do wojny (w domyśle: dbaj o skuteczną siłę militarną, bo tylko taki argument ma praktyczne znaczenie w unikaniu wojny). Jezus natomiast oferuje swoim uczniom dar pokoju jako jeden z pierwszych owoców zmartwychwstania. Pokój wam – powiedział apostołom jeszcze zalęknionym i zamkniętym w wieczerniku. Ewangelista Jan zauważył, że Jezus, wypowiadając te słowa, pokazał im ręce i bok, jakby chciał wskazać prawdziwą cenę prawdziwego pokoju. Rany na ciele Jezusa i pokój, który ofiaruje… Wydaje się, że to jedna całość – jak skrzypce i smyczek, które stanowią jeden (cały) instrument. A przy okazji warto zauważyć, że oto mamy też jak na tacy podaną różnicę między pokojem światowym (gdzie za sukces uważa się brak wojny, natomiast cena tego sukcesu to przynajmniej koszt utrzymania armii i jej arsenału), a pokojem według Jezusa Chrystusa. Zbawiciel, aby ofiarować pokój, nie wspiera się na czołgach ani na bombowcach, jednak ma świadomość, że potrzebne są rany na Jego Ciele. Najpierw (w porządku historycznym) to były Jego własne rany. W czasach Kościoła są to rany na Ciele Chrystusa, którym jest Kościół. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój – mówi jedno z błogosławieństw. Aby Chrystus mógł ofiarować pokój, potrzebne były Jego rany. Aby Kościół (czyli my – uczniowie) niósł pokój, potrzebne są nasze rany. Przebaczenie (czyli niezbędny etap wprowadzania pokoju) to nie jest powiedzenie, że nic się nie stało. Stało się i boli! Ale przebaczenie to decyzja, to naśladowanie Chrystusa, to granica wyznaczona złu, które już odtąd nie znajdzie pożywki w kolejnym akcie zemsty czy przemocy. Ceną będą rany, ale skutkiem – droga do pełni życia. Człowiek przebaczenia i pokoju to nie jest jakiś nieudacznik, jakaś życiowa „ciapa”, zagubiona w doczesności, ale ktoś, kto ma odwagę na poważnie i do końca naśladować Chrystusa.
Wnosić w świat pokój Chrystusa – to jest zadanie Jego uczniów, zadanie ciągle aktualne, a może właśnie w naszych czasach bardzo potrzebne i naglące. W sposób całkowicie naturalny zadanie to wynika z dojrzałego uczestnictwa w Eucharystii. Nie możemy o tym zapominać, zwłaszcza w czasie, kiedy oficjalny program duszpasterski zaleca nam, aby szczególną uwagę poświęcić Eucharystii, a w roku 2021/22 widzieć i przeżywać mszę świętą właśnie jako pierwszy kontekst i pierwsze miejsce, z którego jesteśmy posłani do świata w pokoju Chrystusa. Owszem, uczestnicząc w liturgii dystansujemy się od codzienności, powierzchowności, światowości… ale czynimy to po to, by do świata wrócić z nową perspektywą i nową jakością. Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla nas – śpiewamy akurat dziś, jednak jest to uniwersalna prawda o dziełach Boga, które są dla nas dostępne w każdej Eucharystii! Pan Bóg wiele uczynił, natomiast potrzebna jest jeszcze ta aktywność, która należy do nas – iść do świata ze świadomością posłania, otrzymanego od Boga. Z chwilą gdy kończy się Eucharystia w świątyni, rozpoczyna się msza życia – czas podtrzymywania i owocowania Bożego daru, który stał się naszym udziałem, a ma swym oddziaływaniem objąć nie tylko nas.
Jan Chrzciciel przypomina dziś by przygotować drogę Panu i dla Niego prostować ścieżki. Historycznie, w starożytności rozumiano to tak: Jerozolima jest miastem otoczonym przez tereny pustynne… Na wschodzie miasta, drogi które doń prowadziły, były często zasypywane za sprawą piasku, naniesionego przez wiatr. Gdy wiadomo było, że ma przybyć ktoś ważny, trzeba było udać się na pustynię, by przygotować mu drogę – naprawić przeprawę, zasypać dziury czy usunąć uschnięte krzewy. Św. Jan Chrzciciel dokonuje „przeskoku” – od obrazu zrozumiałego dla słuchaczy, do rzeczywistości duchowej. Prostowanie ścieżek dla Pana to nic innego jak nawrócenie – nie chodzi teraz bowiem o porządkowanie drogi na pustyni, ale o serce, zdolne rozpoznać i przyjąć przychodzącego Boga. Gdy człowiek komplikuje swoje drogi przez grzech, zamyka się w sobie, w swoim egoizmie, tworzy labirynt, w którym sam się gubi. Mówiąc obrazowo, mamy tam wtedy góry, kręte ścieżki i inne miejsca trudne do przebycia.
Bóg dziś obiecuje przez proroka Barucha (pierwsze czytanie) zniżyć każdą górę wysoką, (…) a doły zasypać. Czy nie jest to sprzeczne z poleceniem Jana Chrzciciela, który mówi, że to nasze zadanie? Nie – prawdziwe jest i jedno i drugie, czyli my nie jesteśmy w stanie niczego zdziałać, jeśli Bóg nie będzie współdziałał z nami i jeśli nie będzie nad nami czuwał, a Bóg nie będzie opiekował się nami, jeśli my nie podejmiemy wysiłku, jeśli dobrowolnie i ochoczo nie zaangażujemy się – najpierw we własne nawrócenie, a następnie w niesienie pokoju Chrystusa dzisiejszemu światu.
W czasie adwentu często śpiewamy refren: Pokój zakwitnie, kiedy Pan przybędzie. Nie magicznie czy automatycznie; nie kiedy nadejdą święta, ale kiedy Pan przybędzie. A Pan z pewnością przybędzie, gdy Jego uczniowie będą naprawdę zaangażowani w wypełnianie tego, co poleca.
Misjonarz Prowincji Warszawskiej Redemptorystów – Toruń, o. Jarosław Krawczyk CSsR